Od jakichś 4-5 dni namiętnie cofałam się w czasie odgrzebując terapeutyczne dla mnie arcydzieła kinematografii i produkcji telewizyjnej polskiej abym zaś nie zwariowała od szalonego świata za oknem i rodziny tudzież niektórych przyjaciół za grosz mnie i paranoi tegoż świata nie pojmujących.
Natchnął mnie poniższy komentarz do ponurej polskiej rzeczywistości wspaniałego prawnika i aktywisty, Pawła Nogala (polecam jego profil FB dla wszystkich, którzy chcą wiedzieć co się w Polsce święci), który spuentował stan rzeczy poprzez tyradę literackiego bohatera Trylogii. Nie mogłabym trafniej opisać ostatnich wydarzeń w Polsce na świecie.
Na sam przód poszła wspomniana już Trylogia Sienkiewiczowska Hoffmana, produkcyjnie po kolei, czyli „Pan Wołodyjowski”, „Potop” i „Ogniem i Mieczem”, a historycznie od zadniej strony, oczywiście. Kto młody, może nie zna dzieła, a może zna, ale nie rozumie, dlaczego produkcja klasyki polskiego pisarstwa ku po krzepieniu serc odbywała się od tylu, czyli od części trzeciej do pierwszej. Z politycznych powodów oczywiście, z niechęci do narażania się wschodniemu sąsiadowi. Jak pamiętamy kozackie wojny mocno zahaczały o napięte wówczas stosunki polsko-rosyjskie wiec za komuny nikt tego nie ruszał. Potem ruszyć mógł, ale mówiąc na marginesie, pieniędzy zabrakło na wykonanie z rozmachem – stad “Ogniem i Mieczem” jest barwne do bólu, ale statystów mało i te twierdze i plenery nie przekonują – Tyniec robi za Bar na ten przykład a zalew Klimkówka za Dniepr. Stad „Potop” lepszy dla oka, ucha i dla duszy choć właściwie zrobiony w sepii.
Po tej serii wspomnień i kłucia pod sercem stwierdziłam, że więcej nie zdzierżę i przerzuciłam się na bardziej informacyjny kanał YouTube’a, dalej w klimatach facetów na koniach z szablą i fantazją, ale od strony naukowej. Wszystkim, którzy lubią takie rejony i chcą odświeżyć lub pogłębić wiadomości historyczno-kulturowe o Rzeczypospolitej Obojga Narodów polecam Encyklopedię Staropolską Darka Rybackiego. Prawdziwa skarbnica wiedzy przedstawiona w bardzo przystępny sposób.
Jednakże około powyborczego kaca 4 listopada (tuszę, że nie muszę tłumaczyć o które wybory chodzi) zaczęłam odczuwać przesyt smuty i wiedzy i natknęłam się na odprężające najstarsze odcinki Kabaretu Olgi Lipińskiej.
Odprężające to one były na początku. A potem się zaczął dla mnie Dzień Świstaka!
Ja nie wiem, naprawdę, czy my z tego chocholego tańca nigdy nie wyjdziemy, czy my skazani jesteśmy na powtarzanie historii dosłownie i w przenosi?
Czy każde nasze dzieło literackie wielkiego kalibru, choćby nie wiem jak wiekowe, musi do bólu być aktualne w każdym lub przynajmniej w każdym kluczowym momencie naszej współczesnej historii?
Czy to nie tragikomedia, że odcinki wybitnej sztuki kabaretowej sprzed 40 lat są tak przystające do opisu obecnych wydarzeń, jakby były pisane teraz, jakby komentowały wczorajsze wiadomości?
To deja vu jest nie do zniesienia! Człowiek ogląda te arcydzieła polskiej satyry i nie wie co mu większą masochistyczną przyjemność sprawia: boleśnie intelektualny zastrzyk dowcipu oraz żonglerka odniesieniami do literatury i historii czy też realizacja, że to wszystko już grali, że to replay, że wracamy do punktu wyjścia, że kręcimy się w koło Macieju i naokoło Wojtek.
Dla przykładu polecam wszystkim introspekcję w nasz narodowy charakter i powtórkę z historii w kultowym odcinku Kabaretu Olgi Lipińskiej pt. „Misiek” z 1981 roku.
Kraj był na rozdrożu, zrujnowany, na kartkach reglamentacyjnych jechał jak na oparach, ludzie nie wiedzieli kto przyjaciel, kto wróg, „derekcja” mąciła im nieustannie w głowie, szczuła naród przeciwko sobie i zgrywała ofiarę i niewiniątko pokazując palcem na wraży Zachód zza żelaznej kurtyny winny jakoby wszystkim nieszczęściom. Czy to nam czegoś nie przypomina, nie brzmi znajomo?
„Tu działa kryzys mózgów, no taki sztab” – rzecze Turecki
„Wasza Książęca Mość, rozum tego objąć nie może, głowa pęka!” – nie ogarnia Kmicic
Wymieszałam? Niekoniecznie. Układa sie to w szalenie piękny kolaż. Polacy się tak bardzo nie zmienili w kwestii narodowych przywar i temperamentu na przestrzeni nawet kilku wieków.
Wszyscy nie docenialiśmy naszej wolności i komfortów życia, tych zwykłych, powszednich i tych bardziej luksusowych.
Wszyscy mamy w sobie Kmicica. Szlachcica, sobiepana, który myślał, że jego złota wolność szlachecka zawsze go obroni przed pozwami, zaczarowanego przez Radziwiłła (rząd), łudzącego się, że co hetman czyni, jest rozwiązaniem dla klęsk ojczyzny, bo przecież nastał Potop, Zaraza, nijak się temu przeciwstawić, trzeba się prywatą salwować, ratować co się da (zdrowie narodu kosztem jego dobrobytu ekonomicznego) czyli postaw czerwonego sukna poświecić by płaszcz sobie wykroić – tu mowa księcia Bogusława się kłania, która ostatecznie obudzi Kmicica).
Bo przecież wszyscy musimy się wreszcie opamiętać, jak stracimy środki utrzymania i popadniemy w długi bez granic, jak w garnkach strawy zabraknie, lekarstw, innych podstawowych produktów, które nagle staną się non-essential – jak te przysłowiowe skarpetki w Irlandii.
Niektórzy z nas – jak Wołodyjowskim czy Zagłoba – dość wcześnie się opamiętali lub nigdy nie mieli wątpliwości, że coś tu jest nie tak, że smród zdrady unosi się nad nami, a nie morowe powietrze.
Niektórzy, jak Turecki czy Myszowaty kombinują, utrzymują się na wodzie na kowidowej zapomodze i nawet im z tym dobrze. Kawusie, ciasteczka przynoszą dyrektorowi (biznesy posłuszne zaleceniom) bo jemu głowa pęka, żona mu choruje (Holohan?)
Niektórzy jak ta tańcząca wariatka w czerwonym z piosenki Maryli Rodowicz (czarny marsz kobiet) dają się unieść dywersji, daj Boże dołączą do sztabu mózgów kryzysowych.
W końcu przyjdzie czas, że Turecki o mało nie zwariuje i się zbuntuje (rolnicy blokujący drogi, strajk przedsiębiorców), Pani Haneczka wystosuje pismo z żądaniami (antylockdown protest) a Myszowaty za kombinowanie wysłany zostanie na milicje (lekarze, nauczyciele współpracujący z obmierzłym systemem).
Miejmy nadzieję, że winnych (politycy, eksperci) spotka kara jak umierającego w osamotnieniu Radziwiłła czy pojmanego i upokorzonego księcia Bogusława, a naród wywalczy swoja wolność i pomyślność.
W końcu wszystko czego człowiek potrzebuje to godne warunki życia i możliwość rozwoju przedsiębiorczości a przynajmniej pracy i utrzymania się. Wreszcie państwo nie musi wpychać nam swojej pomocy, dawać rad nie do odrzucenia i uszczęśliwiać na sile, grożąc nam mandatami i więzieniem, jeśli tych rekomendacji nie przyjmiemy. Wystarczy, że nie będzie nam przeszkadzać. Czyż nie radziliśmy sobie do tej pory w życiu sami?
To mu jesteśmy suwerenem, to nam ma administracja służyć. To szpitale mają ratować nas a nie my szpitale. Mamy być bronieni przez policje a nie przez nią prześladowani. Nie pozwólmy naszemu zarządowi stawiać porządku świata do góry nogami, bo nas to przygniecie i długo się nie pozbieramy.
Rok 1981 to był początek końca komuny i trochę to trwało nim system się załamał zupełnie. I tak tuszę, że i nam trochę to zabierze czasu, zanim to kowidowe szaleństwo i wszystkie jego negatywne konsekwencje uda się odkręcić. Bo wciąż ufam, że się uda. Pamiętajmy, w upadek komuny też mało kto wierzył. A jednak taki upadek nastąpił.
Nie traćmy humoru, nie dajmy się zwariować i nie spuszczajmy z oczu głównej nagrody. Walczmy o swoje prawa z godnością. Powtórzmy za Panem Janeczkiem i Cyceronem: Omnia mea mecum porto.
Add comment